Stawiam na przyszłość

Anna Majka

Absolwentka Liceum Medycznego w Krakowie. Posiada specjalizację z pielęgniarstwa ratunkowego oraz dyplom ukończenia kursów kwalifikowanych z anestezjologii i intensywnej terapii. Zawodową drogę zaczynała od pracy na oddziale dermatologicznym w Szpitalu im. Stefana Żeromskiego w Krakowie. Wkrótce przeniosła się do krakowskiego pogotowia ratunkowego, z którym związana jest od ponad 40 lat. Jako Instruktor Europejskiej Rady Resuscytacyjnej prowadzi zajęcia w Szkole Ratownictwa Medycznego. Za swoją pracę i ogromne zaangażowanie w pomoc pacjentom otrzymała liczne nagrody i wyróżnienia, wśród nich m.in. Złoty Medal za Długoletnią Służbę Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, Nagrodę Ministra Zdrowia im. Bł. Gerarda, Odznakę „Honoris Gratia” przyznaną przez Prezydenta Miasta Krakowa.

Dlaczego zdecydowała się Pani zostać pielęgniarką. Które, z pozytywnych stron tego zawodu, miały wpływ na Pani wybór?

Byłam jeszcze dzieckiem, kiedy mój brat spadł z drzewa i bardzo się potłukł. Zachowałam zimną krew opatrzyłam mu krwawienie i wezwałam pogotowie. Już wtedy pomyślałam, że powinnam pomagać ludziom, daje mi to radość i kiedyś chciałabym mieć pracę, która właśnie na tym będzie polegać. Wybrałam się do Liceum Medycznego w Krakowie, w Nowej Hucie. Nie było łatwo dostać się do tej szkoły, bo o jedno miejsce walczyło aż pięć osób. W trakcie nauki, ani przez moment nie miałam wątpliwości, czy to był dobry wybór. Po szkole koleżanki namówiły mnie do pracy w pogotowiu, powiedziały: „Przyjdź do nas koniecznie, świetny zespół, wspaniała atmosfera”. Miały rację. Tak bardzo mi się spodobało, że pracuję tam do dziś.

To także zawód, który pozwala na rozwój osobisty i pomaga pokonywać własne ograniczenia. Podobno Pani udało się zapanować nad lękiem wysokości?

Tak było. Zostaliśmy wezwani do rannej dziewczynki. Jeździła na rowerze i spadła ze skarpy na Krzemionkach. Szybko do niej dotarliśmy, opatrzyliśmy urazy i udzieliliśmy pierwszej pomocy. Potem okazało się, że musimy naszą małą pacjentkę przetransportować do szpitala i możemy to zrobić tylko przy użyciu śmigłowca. Razem z dziewczynką, która została ułożona na noszach, zostałyśmy wciągnięte linami na jego pokład. Byłam całkowicie skupiona na tym, by jej pomóc, pocieszyć, zmniejszyć stres. Zupełnie zapomniałam, że mam lęk wysokości, a jeszcze dwa miesiące wcześniej nie byłam w stanie wejść na taras latarni morskiej. Okazało się, że zupełnie przez przypadek udało mi się pozbyć tej przypadłości.

Najbardziej wzruszające momenty w tej pracy, takie, które często się wspomina?

Pamiętam mężczyznę, który się topił w morzu. Byłam na urlopie, wypoczywałam na plaży, nagle z wody wyciągnięto nieprzytomnego człowieka. Zaczęłam akcję reanimacyjną. Nie było łatwo, bo nie miałam żadnego wsparcia ani sprzętu medycznego i byłam zdana tylko na własne umiejętności. W dodatku rozkrzyczany tłum nie pozwalał się skupić i cały czas udzielał mi, oczywiście błędnych, wskazówek. Na szczęście akcja zakończyła się pełnym sukcesem, a uratowanego pływaka przetransportowano śmigłowcem do szpitala. Ten mój przypadkowy „wakacyjny” pacjent do dziś składa mi świąteczne życzenia. Ostatnio spotkałam też na ulicy panią, która była przez nas reanimowana. Udało się ją przywrócić do życia. Choć „udało się” nie jest dobrym słowem, bo to ogromny wysiłek i test naszych umiejętności. Uśmiechnięta, zdrowa, w świetnej formie. Takie momenty dają ogromną radość i siłę.

Przez tyle lat pracy, pewnie usłyszała Pani od swoich pacjentów wiele ciepłych słów…

O tak, ale najbardziej pamiętam słowa kierowcy z naszego zespołu. Skończył dyżur o 19, a o 24 poczuł się źle i wezwano pogotowie. W czasie transportu do szpitala doszło do zatrzymania funkcji życiowych. Reanimacja powiodła się, wrócił do zdrowia. Przyszedł do mnie potem i powiedział: „Jestem wdzięczny, że uratowaliście mi życie. Nie zapomnę tego do końca moich dni”.

Złoty Medal za Długoletnią Służbę Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, Nagroda Ministra Zdrowia im. Bł. Gerarda, Odznaka „Honoris Gratia” przyznana przez Prezydenta Miasta Krakowa i wiele innych wyróżnień. Jest Pani chyba najczęściej docenianą i nagradzaną pielęgniarką w Polsce?

Bardzo się cieszę i jestem dumna z tego, że moja praca jest doceniana od samego początku mojej zawodowej kariery. Brązowy Krzyż Zasługi dostałam zaledwie po kilku latach spędzonych w pogotowiu. Byłam wtedy bardzo zaskoczona, ale i szczęśliwa, że ktoś dostrzegł mnie, moje zaangażowanie i pasję z jaką podchodzę do pomagania drugiemu człowiekowi. Nagrody są bardzo miłe, ale mamy świadomość, że cały czas jesteśmy bacznie obserwowani przez naszych przełożonych, przez pacjentów. Mamy świadomość tego, jak bardzo odpowiedzialna i związana z ogromnym ryzykiem jest nasza praca, ile może kosztować najmniejsze potkniecie. Każdy dyżur to wielka niewiadoma i silne emocje. Dlatego ja od samego początku staram się niezwykle sumiennie wykonywać moje obowiązki i być uczciwa. Tego oczekuję też od moich pacjentów: prawdomówności i bycia fair. W tych trudnych czasach, kiedy wspólnie walczymy z pandemią, taka elementarna ludzka przyzwoitość jest najważniejsza.

O czym marzy doświadczona pielęgniarka pracująca w pogotowiu ratunkowym?

Cały czas o tym samym. Kiedy jedziemy do kolejnego pacjenta marzę o tym, abyśmy zdołali mu pomóc, aby reanimacja była udana. To zależy od wielu elementów: w jakim pacjent jest stanie, kiedy nas zawiadomiono, czy ktoś, zanim dotarliśmy na miejsce, podjął już resuscytację. Na szczęście coraz częściej ludzie próbują pomagać, jeszcze przed przyjazdem karetki. Mam uprawnienia Instruktora Europejskiej Rady Resuscytacyjnej do prowadzenia zajęć z zakresu udzielania pierwszej pomocy nie tylko dla personelu medycznego, ale również dla wszystkich, którzy chcieliby taką wiedzę doskonalić. Gorąco zachęcam do udziału w takich kursach, a pomoc przedlekarska nie będzie wtedy dla nikogo problemem.