Stawiam na przyszłość

KAJETAN GAWARECKI

Magister pielęgniarstwa, absolwent Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w którym pracuje obecnie jako wykładowca. Posiada specjalizację z pielęgniarstwa anestezjologicznego i intensywnej opieki. Przez wiele lat zajmował się diagnostyką obrazową rezonansu magnetycznego. Wykonał pierwsze tego typu badanie w Polsce. Pracował w załodze śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Warszawie, Zakopanem i Olsztynie, był także kierownikiem dyspozytorni krajowej Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Od 10 lat jestem współwłaścicielem firmy Air Med Escort organizującej międzynarodowe lotnicze transporty medyczne, pracując równolegle na oddziale anestezjologii Warszawskiego Szpitala dla Dzieci. Jest przewodnikiem tatrzańskim. Ostatnio zorganizował dla swoich studentów zimowy kurs medycyny górskiej.

To zawód dla optymistów
Rodzimy się, chodzimy do szkoły, zakładamy rodziny, z wiekiem nasze zdrowie zaczyna szwankować. Na każdym z tych etapów towarzyszą nam pielęgniarki i pielęgniarze.

„Pielęgniarka to też lekarstwo”. Zgodzi się Pan ze słowami autora tego aforyzmu, Piotra Szreniawskiego?

Kiedy zaczynałem pracę, a mężczyzn w tym zawodzie było jeszcze mniej niż teraz, ludzie często mnie pytali, dlaczego wybrałem pielęgniarstwo? „Nie wolałeś pójść na medycynę, zostać lekarzem?” – zastanawiali się głośno. Moja odpowiedź była bardzo prosta. Kiedy medycyna jest już bezradna, pielęgniarz lub pielęgniarka może jeszcze pomóc. Bez względu na to w jak ciężkim stanie jest pacjent, my wciąż możemy mu coś zaoferować. To pewnego rodzaju przewaga nad medycyną kliniczną.

Kiedy podjął Pan decyzję: zostanę pielęgniarzem, chcę w ten sposób pomagać ludziom?

To był trochę przypadek. Kończyłem w liceum klasę o profilu matematycznym, koledzy wybierali kierunki techniczne. Wiedziałem, że to nie dla mnie. Zawsze interesowałem się ratownictwem górskim, ale w tamtych czasach nie było jeszcze takiego kierunku studiów jak ratownictwo medyczne, dlatego postanowiłem, że będę pielęgniarzem. Opiekunem naszej grupy była dr Jadwiga Dobrowolska - Nowak. Pamiętam jak bez grymasu znużenia na twarzy, z uśmiechem i troską podchodziła do pacjentów, którzy byli ciężko chorzy. Bardzo mi to imponowało. Ona mnie nauczyła, że musimy pracować z podniesioną głową. To podstawa, do tego dochodziły stopniowo różne umiejętności: od ścielenia szpitalnego łóżka w kancik (uwierzcie, że dla osoby spędzającej w nim wiele tygodni ma to ogromne znaczenie), po bardzo zaawansowane elementy opieki medycznej, tak jak w moim przypadku pielęgnacja chorych na oddziale intensywnej opieki. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz: niezależnie od tego, czy używamy bardzo prostych czy bardzo skomplikowanych technologicznie narzędzi, musimy pamiętać, że w centrum naszego zainteresowania zawsze jest człowiek.

Pielęgniarstwo to wciąż zawód zdominowany przez kobiety. Czy wybierając fach brał Pan pod uwagę te proporcje?

Kiedy przed laty zaczynałem studia mężczyznom robiono pod górkę, uznawano, że się do tego nie nadajemy. Próbowano nas poddawać różnym przedziwnym testom. Musieliśmy na przykład przekładać metalowe kulki pęsetą naczyniową z jednego pojemnika do drugiego. Chciano w ten sposób sprawdzić, czy mamy zręczne ręce. Tak jakby dłonie mężczyzny nadawały się tylko do kilofa czy liny okrętowej. Niewiele osób pamięta o tym, że większość zegarmistrzów to mężczyźni.

Jak wyglądały studia? Był Pan jedynym mężczyzną na roku?

"Było nas trzech, w każdym z nas inna krew", "osławionych miedzy niewiastami" i jako rodzynki nie mieliśmy najgorzej. Trafiłem na mądrych wykładowców, którzy mnie wspierali. Zależało im na tym, aby ten zawód wybierali także mężczyźni, którzy mają do niego predyspozycje. Pamiętam, konkurs „Złoty czepek” z 1988 roku, był to ówczesny odpowiednik dzisiejszego plebiscytu na „Pielęgniarkę roku”. Tamta edycja była wyjątkowa: wśród 10 laureatów, było 5 mężczyzn, w tym zwycięzca. To pokazuje, że wbrew panującym stereotypom, mężczyźni dobrze się sprawdzają w tym zawodzie. W szpitalu w którym pracuję jest nas w zespole anestezjologicznym 7, to około 30 procent personelu, więc te proporcje stopniowo się zmieniają.

W jaki sposób zachęciłby Pan licealistę, który zastanawia się, czy wybrać właśnie ten kierunek studiów. Naprawdę warto studiować pielęgniarstwo, bo…

Moim studentom, którzy kończą I etap nauki i zdobywają tytuł licencjacki mówię: wasz dyplom kosztuje kilogramową sztabkę złota. A to porównanie działa na wyobraźnię… Wasi znajomi imprezowali, bawili się, a wy się uczyliście jak pomagać ludziom w sytuacjach najtrudniejszych.

Warto także uświadomić młodym ludziom, jak wysokie kwalifikacje posiada pielęgniarka i pielęgniarz?

Po 5-letnich studiach magisterskich, pielęgniarka ma solidną wiedzę na temat anatomii, medycyny, jest w stanie samodzielnie zinterpretować elektrokardiogram, wykonać badanie fizykalne od stóp do głów. Ma trochę więcej czasu dla pacjenta, może go dokładniej zbadać i wyłapać pewne niepokojące sygnały, np. w kontekście chorób nowotworowych, które będą nam doskwierać coraz bardziej. Może pacjenta skierować na rentgen, zlecić pakiet badań podstawowych, tak jak zrobiłby to lekarz. Ma wiedzę, która pozwala zinterpretować wyniki i w razie konieczności skierować pacjenta do konkretnego specjalisty. Może ordynować samodzielnie leki. Pielęgniarka jest w stanie, na poziomie podstawowej, ambulatoryjnej opieki medycznej, obsłużyć 60 % może nawet 70 % pacjentów.

Czy pacjenci, którymi się Pan opiekuje pytają dlaczego został pielęgniarzem? Czy mężczyzna, który wykonuje ten zawód nadal wywołuje zdziwienie?

Kiedyś częściej, teraz już sporadycznie. Czasami przedstawiając się mówiłem: „Jestem pielęgniarką”. Od razu wtedy wiadomo czym się zajmuję. 30 lat temu pielęgniarz kojarzony był z noszowym albo pracownikiem oddziału psychiatrycznego, który nakłada pacjentowi kaftan bezpieczeństwa. Nie zdawano sobie sprawy, że pielęgniarz to specjalista, który pracuje głową. Dziś to się zmienia, pielęgniarstwo jest zdecydowanie bardziej popularne wśród facetów niż w czasach, w których zaczynałem studia. Jest nas co prawda tylko 2%, ale w niektórych zespołach pielęgniarze stanowią około 30 % personelu, więc w świecie medycyny już nikogo nie dziwi taki wybór. Choć stereotypy nadal pokutują. Ostatnio pracowałem z młodą lekarką anestezjolożką. Pacjenci patrząc na duet: młoda kobieta i dojrzały mężczyzna byli przekonani, że to ja jestem lekarzem, a moja koleżanka pielęgniarką.

To zawód, który wymaga nie tylko specjalistycznej wiedzy, doświadczenia, ale także pewnych cech charakteru.

Daje mnóstwo możliwości i pozwala odegrać wiele ról. Chyba nie ma takiego uniwersalnego katalogu potrzebnych cech. Inne predyspozycje musi mieć pielęgniarka, która opiekuje się zdrowymi noworodkami, inne ta, która pracuje w hospicjum. Miałem koleżankę, która pracowała ze mną na oddziale intensywnej terapii, ale tak jej się życie ułożyło, że musiała zrezygnować. Wybrała medycynę szkolną i okazało się, że ma świetny kontakt z dzieciakami i jest do tego stworzona.

Ale empatia, otwartość na drugiego człowieka w przypadku waszego fachu są niezbędne?

Nie da się bez empatii. Mój nieżyjący już kolega, pielęgniarz, który uczył zawodu w Wielkiej Brytanii, pracował ze studentami I roku, którzy mają takie idealistyczne wyobrażenie o tym zawodzie, myślą: mam misję pomagania innym, będę nosił piękny mundurek, będę miał poważanie w narodzie. Zadał im takie ćwiczenie: wyobraźcie sobie, że jesteście w szpitalu, macie tydzień, miesiąc, nieważne, ale wiecie, że już z niego nie wyjdziecie. Opiszcie 10 rzeczy, które chcielibyście mieć zapewnione: brak bólu, rozmowy z rodziną, możliwość obejrzenia ulubionego filmu, posłuchania swojej muzyki. To zmienia punkt widzenia, pozwala spojrzeć na naszą pracę z perspektywy pacjenta czy jego rodziny. Bo trzeba pamiętać, ze pacjent nie jest samotną wyspą, ma bliskich, którzy chorują razem z nim.

Które momenty w tej pracy dają największą satysfakcję, pozwalają na energetyczne doładowanie?

Największa jest wtedy, kiedy widzimy, że nasza praca daje efekt. Im bardziej dramatyczna sytuacja, z której wyszliśmy obronną ręką, tym większa później satysfakcja. Pamiętam pacjentkę, która miała 6 potencjalnie śmiertelnych obrażeń. Z logicznego punktu widzenia nie miała prawa wyjść z tego cała. Przeszła potężną operację, kilkadziesiąt osób o nią walczyło przez wiele godzin. Kiedy dowiedzieliśmy się z kolegami z załogi, pilotem i lekarzem ze śmigłowca ratunkowego, że ona żyje, to przez tydzień cieszyliśmy się jak dzieci.

Moja koleżanka opiekowała się starszą panią, która umierała na nowotwór, odwiedzała ją w domu. Dwa razy w tym najtrudniejszym okresie, kiedy bardzo cierpiała, powiedział, że jest jej dobrze. To dla nas ważne momenty. Kiedy możemy sprawić, że pacjent w tak ciężkim stanie nie cierpi, może swobodnie oddychać, nie boi się, nie jest głodny.

Pojawia się czasem w głowie taka myśl: pomagam ludziom, robię coś ważnego, mogę być z siebie dumny?

Musimy być o tym przekonani. Bez tego nie dałoby się funkcjonować. Trzeba zdać sobie sprawę, że pielęgniarstwo towarzyszy człowiekowi od początku do końca jego drogi. Rodzimy się, tu ogromna rola położnych, potem jest z nami pielęgniarka noworodkowa, ta która szczepi, ta która opiekuje się nami w szkole. Im jesteśmy starsi tym nasze zdrowie zaczyna bardziej szwankować i na każdym z tych etapów życia są z nami pielęgniarki i pielęgniarze. Poza tym to zawód dla optymistów. Ludzi, którzy są świetnie wykształceni, stale podnoszą swoje kwalifikacje, wiedzą czego chcą, mają mnóstwo pozytywnej energii. Zależy im na tym, aby zmieniło się postrzeganie tej profesji. Jestem pewny, że to ich praca zachęci kolejne pokolenia, do tego, by wybrać ten zawód. Poza tym to po prostu fajni ludzie są.