Stawiam na przyszłość

Sylwia Sekta

Kiedy pojawiła się w Pani głowie myśl: „zostanę pielęgniarką” a później „będę koordynatorem do spraw transplantacji”?

Myśl o zostaniu pielęgniarką pojawiła się bardzo wcześnie, bo już pod koniec szkoły podstawowej. Wybrałam liceum medyczne, a później studia pielęgniarskie na Akademii Medycznej w Katowicach. Dokładnie nie pamiętam, dlaczego, ale mam wrażenie, że od zawsze chciałam być pielęgniarką. Później, kończąc studia, pisałam pracę o specyfice działań koordynatora ds.transplantacji. Traf chciał, że dostałam propozycję pracy właśnie na stanowisku koordynatora i ją przyjęłam. To było dwadzieścia lat temu… i tak już zostało.

Co w pracy koordynatora jest najważniejsze?

Bez wątpienia w mojej pracy najważniejszy jest czas i dobra organizacja działań całego zespołu biorącego udział w pobraniu i przeszczepieniu narządu. To jest ogromna odpowiedzialność, bo wchodzą w to aspekty nie tylko organizacyjne, ale i medyczne i prawne. Trzeba mieć dużą wiedzę i stale uczyć się nowych rzeczy. To nie jest tak, że po dwudziestu latach pracy człowiek wie już wszystko. Zdecydowanie nie.

Pracując w tak dużym rygorze czasowym, przy tak ogromnej odpowiedzialności, bez gwarancji, że wszystko przebiegnie pomyślnie i uda się uratować pacjenta, zdarzały się i zdarzają chwile zwątpienia?

Nie da się wyłączyć emocji, bo one w tej pracy są bardzo duże. Trzeba jednak umieć nad emocjami zapanować, żeby nawet po najtrudniejszym dyżurze wrócić do pracy i wykonywać ją najlepiej jak potrafimy. Na szczęście większość dyżurów jest pozytywnych i choć czasem niepowodzenia się zdarzają, to trzeba wyłączyć emocje, bo czekają już kolejni pacjenci. W tej pracy zawsze równolegle myśli się o dwóch pacjentach - o tym, który umiera i jest dawcą, i o tym, którego ten dawca może jeszcze uratować. Nie miałam nigdy chwil zwątpienia właśnie dlatego, że dzięki dawcom, mamy szansę uratować życie kogoś innego.

Na czym dokładnie polega praca koordynatora w transplantologii?

To jest przede wszystkim gotowość do działani przez 24 godziny, 7 dni w tygodniu. W chwili, gdy pojawia się dawca, a mamy biorcę, którego można uratować, cały zespół musi być przygotowany do działania. Trzeba jak najszybciej zorganizować pobranie, oczywiście zachowując wszystkie procedury prawne i medyczne, przygotować biorcę, przetransportować materiał i przeszczepić.

…i mieć nadzieję, że przeszczep się przyjmie?

Oczywiście.

A zdarza się przywiązać do pacjentów, o których życie się walczyło?

Zdecydowanie tak. I pacjenci też przywiązują się do nas. To jest niesamowite uczucie, kiedy po jakimś czasie na kontrolę wraca pacjent po przeszczepie, opowiada co u niego słychać? Co robi? Jakie ma plany? To że wracają, że przychodzą się pokazać, że są zdrowi i zadowoleni, to jest dla nas najlepsza nagroda za pracę.

Wiele pielęgniarek podkreśla, że w tym zawodzie nie można „stać” w miejscu. Trzeba się stale rozwijać, bo medycyna się rozwija. Jak to jest w przypadku Pani specjalizacji?

Dokładnie tak samo. To jest ciągły rozwój. Również po to, by nie popaść w rutynę. Jeśli ktoś w tym zawodzie popada w rutynę, powinien natychmiast zmienić pracę. Ja jestem koordynatorem i pielęgniarką anestezjologiczną. Oprócz tego, dzielę się swoim doświadczeniem, bo jestem wykładowcą na kierunku pielęgniarstwo. Zaczęło się od jednego szkolenia dla koordynatorów na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, a skończyło na regularnych wykładach na kilku uczelniach wyższych. Oczywiście prowadzę też szereg kursów i szkoleń dla koordynatorów szpitalnych, bo moja praca daje właśnie takie możliwości - szkolić i siebie i innych.

Kiedy rozmawia Pani ze studentami, to jakie jest ich podejście do tego zawodu?

Po pierwsze - mam wrażenie, że młodzi ludzie wybierają ten zawód świadomie, z pełnym przekonaniem i wiarą, że jest to zawód z przyszłością. Po drugie - obserwuję ich też w mojej pracy, w szpitalu, i muszę powiedzieć, że są fantastyczni. Pełni empatii i pasji do tego, co robią. Oczywiście, jak w każdym zawodzie, ktoś sprawdzi się bardziej, ktoś inny mniej. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że zdecydowana większość się sprawdza.

Jest coś, czego ta praca Panią nauczyła? Tak życiowo…

Mnie praca nauczyła przede wszystkim tego, że trzeba cieszyć się każdą chwilą w życiu, bo nigdy nie wiemy, kiedy to życie się zakończy. Że trzeba być dobrym i szanować drugiego człowieka, bo możemy nie mieć czasu naprawić tego, co zrobiliśmy źle. Im dłużej pracuję, tym bardziej doceniam każdą chwilę w życiu i cieszę się z niej…

Szczególny moment, w którym uświadomiła sobie Pani, że jest we właściwym miejscu?

Wiele było takich momentów, ale rzeczywiście jeden pamiętam szczególnie. To był sms od pacjenta, 5 lat po przeszczepie. Przysłał mi zdjęcie tortu urodzinowego z podziękowaniem, że mógł przeżyć kolejne 5 lat… To było coś niezwykłego i jeden z dowodów na to, że jestem w miejscu, w którym powinnam być…