Stawiam na przyszłość

Tomasz Kołodziejczyk

Skończył studia magisterskie na kierunku: położnictwo Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Posiada także specjalizację z pielęgniarstwa neonatologicznego. Od 11 lat pracuje w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 4 w Lublinie. Początkowo na oddziale intensywnej terapii noworodka, obecnie na neonatologii. Delegat VII kadencji Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych. Jego największą pasją jest praca. Po wyczerpującym dyżurze najlepiej odpoczywa i ładuje akumulatory spędzając czas w domu, z rodziną. Uwielbia słuchać muzyki.

Dlaczego warto studiować położnictwo? Dlaczego warto wybrać właśnie ten zawód?

To indywidualny, bardzo osobisty wybór każdego młodego człowieka. Na pewno to zawód potrzebny społecznie, dający też możliwość rozwoju osobistego, bardzo ciekawy. Tu cały czas coś się dzieje, dokształcamy się, zdobywamy nowe umiejętności, musimy dostosować się do nieprzewidzianych sytuacji. Trzeba też pamiętać, że to trudna profesja, wymagająca pewnych predyspozycji psychicznych, więc trzeba tę decyzję podjąć z pełną świadomością. Nie każdy może być pielęgniarką czy położną, albo raczej położnym, tak jak w moim przypadku.

To dobra opcja dla ambitnych, aktywnych ludzi, którzy nie znoszą monotonii. Szybko przekonają się, że w tej pracy nigdy nie będą się nudzić.

Ten zawód się zmienia. Pielęgniarki i położne robią doktoraty, biorą udział w badaniach naukowych. Ta profesja niesie za sobą tyle możliwości rozwoju. Jesteśmy samodzielnymi specjalistami, możemy założyć indywidualną praktykę, możemy pracować z pacjentami w domach, prowadzić szkoły rodzenia, domy porodów rodzinnych. Każdy może wybrać dział, w którym najlepiej się sprawdzi i najlepiej będzie się czuł.

Żeby wejść w jakikolwiek zawód medyczny czy pielęgniarki czy ratownika czy położnej, trzeba mieć zaszczepioną pasję. Przedstawianie plusów, może ułatwić podjęcie tej decyzji, ale decydując się na wybór tego zawodu musisz mieć wewnętrzne przekonanie, że właśnie to chcesz robić w życiu.

Jaka jest Pana osobista historia? Dlaczego wybrał Pan właśnie położnictwo, zawód, w którym mężczyźni są rzadkością?

Jest taki moment, w którym człowiek zaczyna się zastanawiać w którą stronę pójść. W klasie maturalnej mieliśmy spotkanie z psychologiem, który miał nas nakierować, sprawdzić nasze predyspozycje. Usłyszałem wtedy, że mam w sobie dużo empatii, potrafię pomagać ludziom, jestem otwarty. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się w głowie myśl, aby wybrać zawód związany z medycyną. Na początku zastanawiałem się nad fizjoterapią bądź rehabilitacją sportową. Przytrafiła mi się jednak poważna kontuzja kolana i nie mogłem zdać egzaminu sprawnościowego, bez którego nie mogłem pójść na część pisemną. Zastanawiałem się co dalej i wtedy na stronie internetowej akademii medycznej znalazłem informację o naborze na położnictwo. Złożyłem dokumenty, zdałem egzamin, zostałem przyjęty i z perspektywy czasu widzę, że to był świetny wybór. Moje życie to seria przypadków, które na szczęście prowadzą do szczęśliwego zakończenia.

Ilu było mężczyzn na roku?

Przez kilka miesięcy było nas dwóch. Potem drogi moje i mojego kolegi rozeszły się, niestety nie zaliczył półrocza i nie mógł kontynuować nauki. Było fajniej i raźniej mieć kumpla, ale kiedy w tym żeńskim świecie zostałem sam, musiałem sobie poradzić.

Jak reagowały na Pana koleżanki z roku, profesorowie? To, że był Pan jedynym przedstawicielem swojej płci pomagało, czy wręcz odwrotnie, utrudniało uczelnianą codzienność?

Początki były różne, podobnie jak podejście naszych wykładowców. Czasem reakcja była pozytywna. Prowadzący zajęcia mówili: „ Super, że w naszym gronie pojawił się w końcu mężczyzna!” A czasami trzeba było sobie wywalczyć miejsce w tej żeńskiej ekipie i wręcz zmusić naszych nauczycieli, by w ogóle mnie zauważyli, o akceptacji nie wspominając. Jedna z prowadzących postanowiła ignorować rzeczywistość i… mnie, z uporem zwracając się tylko do moich koleżanek, słowami: „Drogie Panie”. W pewnym momencie miałem już tak dość tej sytuacji, że wstałem i powiedziałem: „Wychodzę! Najwyraźniej ten wykład nie jest przeznaczony dla mnie”. Pomogło. Pani doktor w końcu się zreflektowała, przeprosiła mnie i przestała ignorować. Od tego incydentu zwracała się do nas: „Proszę Państwa”. To pewnie przez ten upór i charakter zostałem starostą naszego roku. W trudnych, kryzysowych momentach, nie odchodziłem ze spuszczoną głową. Lubiłem się postawić i walczyć o siebie i moje koleżanki. Dzięki takiemu podejściu nie raz wykłady i ćwiczenia, które chciano zlikwidować, a naszym zdaniem były potrzebne, zostawały w planie zajęć. Może gdyby na roku nie było mężczyzny, byłoby trudniej się przeciwstawić….

Dlaczego jest tak mało mężczyzn w tym zawodzie?

To prawda, że większość położnych to kobiety. Dlatego, że przez wiele lat to środowisko było bardzo hermetyczne, w ogóle mężczyzn nie przyjmowano. A tymczasem sprawdzamy się w tej profesji. Mam kilku kolegów położnych, jest ich niewielu, ale są świetnymi specjalistami. Pacjentki chwalą ich za profesjonalizm, ale także za cierpliwość i łagodność. Potrzebna jest równowaga, żaden zawód nie powinien się zamykać. Druga płeć wprowadza inną perspektywę, inny rodzaj życiowych doświadczeń. Panowie, nie bójcie się tego fachu!

Czy pacjentki i ich partnerzy są zaskoczeni, że trafili pod opiekę położnego?

Jest nas naprawdę niewielu, więc zdarzało się, że pacjentki myliły mnie z lekarzem, czasem z pielęgniarzem. Często nie wiedziały, że mężczyzna w ogóle może wykonywać ten zawód, więc były bardzo zdziwione. To jednak szybko przestaje mieć znaczenie. Liczy się profesjonalna opieka, podejście, zwykła troska i życzliwość, które staram się zapewnić kobietom trafiającym na nasz oddział.

Wiele osób ma natomiast kłopot z nazewnictwem. Z rozbawieniem wspominam jedną sytuację: mama wcześniaczka, którym się opiekowałem na oddziale intensywnej terapii, cały czas zwracała się do mnie słowem „Bracie”. Potem usłyszałem, jak jej mąż zapytał: „Nie mówiłaś, że masz w tym szpitalu kogoś z rodziny?”.

Skoro niektórzy pacjenci wciąż, mimo wielu próśb i akcji edukacyjnych środowiska pielęgniarskiego, z uporem mówią do pielęgniarek „Siostro”, ja z automatu zostałem „Bratem”. Było to bardzo zabawne.

Słynny francuski ginekolog dr Michele Odent nawoływał: zostawmy poród położnym. One w tej sytuacji radzą sobie najlepiej? Miał rację?

Zgadzam się całkowicie. Prowadzenie porodu czy ciąży, powinniśmy zostawić w rękach położnych. One lub oni są z pacjentką od początku. Kobieta czuje się dobrze z położną jest bezpieczna, ma najlepszą opiekę, jest profesjonalnie prowadzona. One lub oni sobie spokojnie z tym poradzą. Profesjonalnie zajmą się i rodzącymi i noworodkami.

Argumentem przemawiającym za wyborem tego zawodu, może być to, że położne cieszą się ogromnym zaufaniem i szacunkiem.

Tak, śmiało można powiedzieć, że to jest zawód zaufania publicznego. Kobiety w stosunku do położnych są bardziej otwarte. Potrafią z nimi rozmawiać o rzeczach, o których boją się powiedzieć lekarzowi: mówią o swoich lękach, problemach emocjonalnych, różnych wątpliwościach, które w tym okresie rodzą się w głowie. To zawód bardzo potrzebny. Cieszy się zaufaniem nie tylko wśród kobiet, ale również ich partnerów. Ciąża, połóg, pierwsze tygodnie z dzieckiem, to trudne chwile, dla wielu osób zupełnie nowa sytuacja, którą wcześniej trudno sobie wyobrazić i do której trudno się przygotować. A położna lub położny to osoby, które towarzyszą kobiecie, pomagają przejść przez ten czas, zmniejszyć stres.

Co dla Pana jest źródłem największej satysfakcji? Co utwierdza w przekonaniu: jestem właściwą osobą na właściwym miejscu?

Postawa pacjentek i ich rodzin utwierdza mnie w tym, że dobrze wybrałem zawód. Ciepłe słowa, gesty w stosunku do mnie. Kiedy jeszcze studiowałem, miałem praktyki na oddziałach ginekologicznych i położniczych, widziałem, że położne są bardzo dobrze odbierane. Pacjentki dają nam siłę, dzięki nim wiemy, że wykonujemy dobrą robotę. Kiedy widzę, że komuś pomogłem, rozwiązałem jakiś problem, pacjentka jest spokojniejsza, dziecko otoczone opieką, to niczego więcej nie potrzebuję

Najbardziej wzruszające wydarzenie, słowa, które utkwiły w pamięci?

Pamiętam jedną sytuację, jeszcze z czasów studenckich. Asystowałem przy porodzie i kiedy wszystko dobiegło do szczęśliwego końca, ojciec synka, który właśnie przyszedł na świat, dwumetrowy wielki górnik, porwał mnie w objęcia i dosłownie wyrwał z butów. To niesamowite, że można być z pacjentami w tak ważnych życiowych momentach, wspólnie przeżywać radość. To najbardziej mi zapadło w pamięć. Pracuję od 11 lat i takich momentów było bardzo wiele. Takie zwykłe dziękuje jest ważne albo zdanie: „cieszę, się, że był pan ze mną, bo sama nie dałabym rady”. Takie słowa dodają skrzydeł, bardzo pomagają i motywują.

By zostać pielęgniarką lub położną, trzeba być dobrym człowiekiem?

Jedna z moich pacjentek, która była psychologiem powiedziała mi kiedyś: „Dzieci i zwierzęta wyczuwają dobrych ludzi. One czują dobrą energię, pozytywne wibracje. Kiedy Pan bierze płaczące dziecko na ręce, ono od razu się uspokaja. Żeby to potrafić, trzeba być dobrym człowiekiem”. O moim Tacie wszyscy mówili, że ma świetne podejście do dzieci, może to po nim odziedziczyłem. Najważniejsze, by po dyżurze mieć poczucie, że zrobiłem wszystko, co mogłem, aby komuś pomóc, aby ktoś poczuł się lepiej. Ja nie mogę samego siebie obiektywnie ocenić, ale jeśli pacjentka mnie pochwali, nie będę się kłócił.