Stawiam na przyszłość

Anna Karczmarczyk

Skończyła wydział pielęgniarski w Colegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie oraz Studia Podyplomowe z zakresu Organizacji Ochrony Zdrowia. Posiada specjalizację z epidemiologii, kurs kwalifikacyjny z anestezjologii i intensywnej terapii, oraz z pielęgniarstwa ratunkowego. Ukończyła wiele kursów w kraju i zagranicą w zakresie ratownictwa medycznego i posiada liczne certyfikaty. Jest nie tylko dyplomowaną pielęgniarką, ale i… żołnierzem, oficerem wojska Polskiego. Była pierwszą i przez kilka lat jedyną, kobietą-żołnierzem kompanii szturmowej w 6 Brygadzie Powietrznodesantowej im. gen. bryg. Stanisława Franciszka Sosabowskiego. Wykonywała skoki spadochronowe. Brała udział w misjach wojskowych w Bośni i Hercegowinie oraz w Afganistanie. Pierwsza pielęgniarka w Zespole Ewakuacji Medycznej, która przez kilka lat zajmowała się ewakuacjami medycznymi pacjentów na pokładzie statków powietrznych. Aktualnie jest kierownikiem punktu szczepień Wojskowego Ośrodka Medycyny Prewencyjnej w Krakowie i wojskowym inspektorem sanitarnym. Opiekuje się weteranami, którym towarzyszyła w podróży do Wilna i Monte Cassino. Uczy młodych ludzi z krakowskich szkół jak szybko i skutecznie udzielać pierwszej pomocy i łączy pokolenia organizując spotkania z kombatantami, weteranami walk o niepodległą Polskę. Ta niesamowita aktywność połączona z ogromną pasją została dostrzeżona i doceniona przez Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża w Genewie, który przyznał Annie Kaczmarczyk Medal Florence Nightingale, najbardziej prestiżowe wyróżnienie przyznawane w środowisku pielęgniarskim- Pielęgniarskie Virtuti Militari

Za co Pani najbardziej lubi swój zawód?

Trzeba zacząć od tego, że pielęgniarstwo to nie tylko zawód. To misja, która przejawia się w pomaganiu, w byciu blisko drugiego człowieka. Żaden zawód nie potrafi dać tyle satysfakcji z bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem. Jeśli widzimy, że jesteśmy w stanie pomóc, zobaczyć uśmiech, czasem łzy wzruszenia, poczuć delikatne uściśnięcie dłoni, usłyszeć słowo „dziękuję”, nieważne czy to dziecko, dorosły czy starsza osoba, to jest to coś cudownego. Jednak by to zrozumieć, poczuć, trzeba wybrać ten fach. To również zawód, który daje wiele perspektyw, w którym możemy się z powodzeniem rozwijać i realizować.

Kiedy Pani podjęła decyzję, że będzie pielęgniarką.

Zawsze chciałam pracować w zawodzie medycznym, pomagać ludziom. W młodości byłam harcerką, udzielanie pierwszej pomocy było czymś naturalnym. Wiedziałam, że to jest to, co chcę robić. Praca z drugim człowiekiem daje mi ogromne poczucie spełnienia. A jeśli widzimy, że nasza pomoc przynosi efekty, że pacjent z dnia na dzień czuje się lepiej, to serce się raduje. Społeczeństwo nie jest w stanie obejść się bez pielęgniarek, pielęgniarzy. Jesteśmy osobami, które nie tylko opiekują się, ale również planują proces pielęgnacyjny, wykonują zabiegi medyczne oraz wspierają psychicznie. Aby pracować w tym zawodzie trzeba być odpowiedzialnym, cierpliwym i mieć ogromne pokłady empatii. Pielęgniarstwo to wielkie wyzwanie, zarezerwowane tylko dla osób niezwykłych.

Dyplom w dłoni, można rozpoczynać pracę. Czy codzienna praktyka w szpitalu potwierdziła wcześniejsze wyobrażenia? Pomyślała Pani: to była dobra decyzja.

To był niesamowity przeskok. Same studia nie przygotowują nas do zawodu. Musimy mieć świadomość jaki zawód wybraliśmy i przygotować się do niego mentalnie. Choć w trakcie studiów były zajęcia praktyczne, to pierwszy dyżur wiązał się z ogromnym stresem. Zderzenie z rzeczywistością i ogromna odpowiedzialność. Bałam się, że popełnię błąd, coś zrobię źle, że kogoś skrzywdzę. Na szczęście miałam świetne starsze koleżanki, które mnie wprowadziły, sporo nauczyły, pozwoliły się zaadoptować. Czułam ogromną odpowiedzialność, ale każdy dyżur dawał mi mnóstwo radości. Każdego dnia cieszyłam się, że idę do pracy i choć było ciężko, nie czułam zmęczenia. Kiedy wracałam do domu, analizowałam wszystko co wydarzyło się w ciągu dnia, zastanawiałam się, czy na pewno wszystko zrobiłam dobrze i z niecierpliwością czekałam na kolejny dyżur. Przez pierwsze lata, moja praca nie kończyła się razem z dyżurem. Często łapałam się na tym, że w domu myślałam o pacjentach i ich rodzinach. Trudno było się zdystansować.

Pielęgniarstwo daje także ogromne możliwości, jeśli chodzi o wybór specjalizacji i miejsc, w których można się zawodowo spełnić. Osoby, które lubią wyzwania i przypływ adrenaliny mogą na przykład wstąpić do wojska i wyjechać na misję?

To prawda. Jak widać ten zawód daje wiele perspektyw, można z powodzeniem się w nim realizować. Pracowałam na chirurgii urazowej i ortopedii, neurologii, w szpitalnym oddziale ratunkowym, ale też od 20 lat jestem żołnierzem i brałam udział w misjach wojskowych w Afganistanie i w Bośni. Nie lubię stagnacji, lubię wyzwania, a stres działa na mnie mobilizująco... Umiejętność radzenia sobie ze stresem to jedna z cech którą musi posiadać pielęgniarka decydując się na wyjazd na misję. Umieć pracować w zespole, zadaniowo, być cierpliwa i dobrze zorganizowana. Musi być profesjonalistką w pełnym tego słowa znaczeniu To już nie jest czas nauki, ale czas, w którym posiadaną wiedzę i doświadczenie trzeba umiejętnie wykorzystać. Umieć szybko podejmować decyzje, które mają ogromny wpływ na życie pacjenta i jego jakość. Trzeba być bardzo odpowiedzialnym. W sytuacjach, gdy w grę wchodzi życie pacjenta, zawsze musimy być pewni swoich decyzji na sto procent. Warunki na misji są inne niż te w kraju. Zdecydowanie trudniejsze, każda sytuacja jest inna, a prawie każdy dyżur ostry. Praca w warunkach misyjny to nowe doświadczenia, które są bezcenne w naszym zawodzie. Dla pielęgniarki w mundurze to podwójna służba. Cały czas działa w stresie. Nie można przewidzieć własnych emocji, kiedy trafia do szpitala ranny kolega z bazy. To duże wyzwanie, jednak z czasem nabiera się dystansu i do takich trudnych sytuacji. Pielęgniarki na misji, podobnie jak w kraju, są zawsze w gotowości, zawsze blisko pacjentów. A ranni żołnierze, po urazach często potrzebują pogadać, wyrzucić z siebie stres, rozmowy z pielęgniarkami traktują jak psychoterapię . W Afganistanie pomagaliśmy żołnierzom, ale też zdarzały się sytuacje, w których udzielaliśmy pomocy również afgańskiej ludności cywilnej, w tym dzieciom. Pamiętam żołnierza którym opiekowałam się w Afganistanie. Miał przestrzelone obie ręce. Kiedy wyzdrowiał, rany zagoiły się, przyszedł do mnie do szpitala, gdzie służyłam, już w Krakowie, przyniósł kwiaty i powiedział: dziękuję pani chorąży za pomoc i ogromne poświęcenie. Takie słowa, to największa nagroda za pracę na misji, która jest bardzo stresująca i niebezpieczna. Poza tym to też spore obciążenie psychiczne, bo jesteśmy poza domem, tęsknimy za rodziną i przyjaciółmi. Klimat jest niezbyt przyjazny. A my pielęgniarki też jesteśmy żołnierzami i służymy w strefie działań wojennych i również możemy trafić do szpitala w charakterze pacjenta. Oby nie…

Jak to się stało, że w Pani życiu pojawiło się wojsko?

Ta potrzeba było we mnie przez całe życie. W dzieciństwie zostałam harcerką, która garnęła się do pomocy innym. Już wtedy podobał mi się wojskowy klimat i zastanawiałam się na tym jak połączyć te dwa, najbardziej interesujące dla mnie światy: wojsko i medycynę. Uniform pielęgniarki z mundurem żołnierza. Jak tylko pojawiła się taka możliwość zgłosiłam się do Wojskowej Komisji Uzupełnień, przeszłam kurs dla chorążych, zdałam egzaminy, zaliczyłam komisję lekarską i dostałam etat w 6 Brygadzie Powietrznodesantowej im. gen. bryg. Stanisława Franciszka Sosabowskiego. Początki łatwe nie były. Moje plany i ambicje niespecjalnie spodobały się Dowódcy 6 Brygady Desantowo- Szturmowej, który twierdził wprost, że Czerwone Berety, to nie miejsce dla kobiety. Trzeba mieć świetną kondycję, wytrzymałość, normy fizyczne są bardziej wyśrubowane niż w innych jednostkach. Do tych wymagań dochodzą jeszcze skoki ze spadochronem. A do tego świadomość, że żołnierz nie pracuje tylko służy, czyli nienormowany czas pracy i dyspozycyjność. A ja byłam żoną i matką dwójki małych dzieci. Ale nie zamierzałam się poddawać. To był mój plan na życie, który zamierzałam realizować, pomimo licznych przeciwności.

W tym męskim świecie musiała Pani starać się dwa razy bardziej, by udowodnić swój profesjonalizm, zapracować na szacunek.

Dokładnie tak. Zaczęłam służbę w kompani szkolnej. Wszystko robiłam na 200 %, aby nie zawieść moich przełożonych, aby pokazać, że dam radę i że się nadaję. Pokazać, że to nie chwilowy kaprys, ale przemyślana, odpowiedzialna decyzja. Na kompani była zgrana kadra. Jednak mimo to, miałam świadomość, że jestem na celowniku, że dowódca i koledzy bacznie mnie obserwują, sprawdzają, czy się nadaję, czy dobrze pracuję. Odczuwałam presję. Oczywiście nie można generalizować, bo wszystko zależy od ludzi: były osoby bardzo życzliwe, które mnie wspierały w trudniejszych momentach i chętnie dzieliły się swoją praktyczna wiedzą, pomagały oswoić z bronią. Ale byli też tacy, którzy wyczekiwali na moje potknięcie, by mi za wszelka cenę udowodnić, że nie jest to zajęcie dla kobiet.

Okazało się, że sceptycy nie mieli racji, a Pani, dzięki swojemu uporowi i ciężkiej pracy, świetnie zaaklimatyzowała się w wojskowym środowisku…

Postanowiłam postawić na swoim. Zdobyłam wiedzę, doświadczenie. Byłam młodszym chorążym. ciężko pracowałam na ten stopień i etat na kompanii. Moi koledzy widzieli ile od siebie wymagam, szybko przekonali się, że można mi ufać i na mnie polegać. Poza tym lubię pracować z mężczyznami, są konkretni, do swoich obowiązków podchodzą zadaniowo. Bez problemu się ze sobą dogadywaliśmy, mieliśmy podobne zainteresowania, czasem wyskakiwaliśmy na wspólne piwo. Jeszcze jedna rzecz była dla mnie istotna: nie musiałam co rano zastanawiać się co ja na siebie włożę. Po prostu przychodziłam do pracy i tam czekał na mnie mundur.

A ulubiony kolor to khaki?

Niestety nie. Najbardziej lubię niebieski. Mundur w najbardziej zbliżonym kolorze do mojego ulubionego, miałam, kiedy służyłam w Zespole Ewakuacji Medycznej 8 Bazy Lotnictwa Transportowego w Balicach. Nasze uniformy były stalowoszare. W 6 Brygadzie Powietrznodesantowej mieliśmy takie tradycyjne, zielone mundury. Ale bez względu na fason, kolor, mam ogromny szacunek do munduru, każdy z nich jest mi ogromnie bliski, a furażerka i beret bordowy, leżą u mnie na honorowym miejscu.

Czy wojskowy regulamin pozwala na makijaż?

Kiedyś razem z kolegą czekaliśmy na skoki na lotnisku, już na pierwszej linii kontroli, w hełmie, z założonym spadochronem a on nagle zdziwiony mówi do mnie: Aniu, Ty masz rzęsy pomalowane!? Roześmiałam się: „a dlaczego nie? jestem żołnierzem, ale to nie znaczy, że przestałam być kobietą” - odpowiedziałam. Delikatny makijaż jest dopuszczalny, ale do dziś nie maluję paznokci i mam je krótko przycięte, bo taki był wymóg na kompani. Mundur zobowiązuje do tego, aby godnie go nosić.

Myśli Pani czasem: jestem dumna z tego co robię?

Dziś miałam takie poczucie. Ratowałam jednego z moich podopiecznych, weterana, żołnierza gen, Andersa. Gdy weszłam do niego do mieszkania zastałam go nieprzytomnego. Natychmiast podjęłam czynności ratunkowe. Po dłuższej chwili gdy już odzyskał przytomność otworzył oczy, spojrzał na mnie przepraszająco i powiedział: „Oj Aniu, chyba zachorowałem”. A ja byłam przeszczęśliwa, że przyszłam do niego w odpowiednim momencie, że potrafiłam mu pomóc. Trudno opisać to uczucie słowami. Ale wiem, że gdyby to było 10 minut później, byłoby za późno. W moim życiu już kilka razy zdarzyło się tak że znalazłam się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i dzięki temu kilka istnień ludzkich udało mi się uratować. To dla mnie największa radość i potwierdzenie, że podjęłam dobra decyzję wybierając ten zawód. Jestem dumna, że jestem pielęgniarką. I to pielęgniarką w mundurze.

Pamięta Pani sytuację, która szczególnie zapadła w pamięć? Słowa pacjenta, które do dziś wzruszają?

Znajomego którego poraził prąd i szybka decyzja o wyłączeniu zasilania i podjęciu skutecznej reanimacji. Rannych i poszkodowanych żołnierzy w Afganistanie, którzy do dziś wysyłają życzenia świąteczne, imieninowe i zawsze mają dla mnie ciepłe słowo. Kilka trudnych ewakuacji medycznych drogą powietrzną, w tym ewakuacja zaintubowanego pacjenta w ciężkim stanie. Pamiętam, wyjazd karetką wojskową na strzelanie do Nowej Dęby i wypadek na który trafiliśmy na trasie. Chwilkę przed naszym przyjazdem doszło do czołowego zderzenia osobówki z busem. Kilka osób ciężko rannych. Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy podjęli czynności ratunkowe osób poszkodowanych w wypadku. A ostatnio to wczoraj, kiedy Pan Profesor, jeden z moich podopiecznych, rozmawiał przez z telefon ze swoimi przyjaciółmi, i mówi, że jestem jego aniołem i dzięki mnie on żyje. Jak słyszę takie słowa, to mam podwójny power i jeszcze większą siłę, aby wyjść do drugiego człowieka. W szpitalu pacjenci często śmiali się i mówili, że mam nerwy ze stali i zawsze jestem uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona do każdego z nich. To bardzo miłe. Tym bardziej, że czasem też mamy gorszy dzień, źle się czujemy, humor do bani, ale jak widzimy to ufne spojrzenie, to cała reszta jest nieważna. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego. Wojsko i ratownictwo to moja pasja. Możliwość łączenia tego co kocham z tym co potrafię robić dobrze.

Otrzymała Pani medal Florence Nightingale. Za co przyznawane jest to wyróżnienie?

To było 12 maja 2017 roku. Moją kandydaturę do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża zgłosiła Małopolska Okręgowa Izba Pielęgniarek i Położnych na wniosek środowisk i instytucji pielęgniarskich. Medal przyznano mi w dowód uznania za całokształt pracy pielęgniarskiej oraz poświęcenie na rzecz rannych, poszkodowanych, chorych i cierpiących. Dla mnie, pielęgniarki w mundurze, to takie pielęgniarskie Virtuti Militari. Byłam niezwykle mile zaskoczona, bo wiedziałam jaką rangę ma to odznaczenie. Jednak nadal uważam, że to co robię jest takie zwyczajne: pomagam weteranom, organizuję w szkołach zajęcia z pierwszej pomocy, spotkania z seniorami, którymi się zajmuję. Ich wspomnienia i opowieści to, zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci, żywa lekcja historii. Byłam na misjach wojskowych w Bośni i Afganistanie. Ratowałam rannych i poszkodowanym. Robiłam to wszystko najlepiej jak umiałam, zgodnie z sumieniem, wkładając w to dużo serca. I jestem ogromnie wdzięczna krakowskiemu środowisku pielęgniarskiemu za to, że dostrzegło i doceniło moją pracę i zaangażowanie.